Atrium
Starajac sie sie opanowac pulsujace jablko Adama w jego krtani zanurzyl palce w otaczajacych go ciemnosciach z kazda chwila majac wrazenie,ze cos paskudnego z nich wyrwie.Zgola wydawalo mu sie ,ze nie moze byc juz gorzej,lecz luna wyobrazni rozgorzala palaco.Wystrzelila jakby wila sie posrod suchych kep traw zamieniajac jego serce w buzujaca bombe.Nagrzany cylinder wypelniony gotujaca sie krwia ,ktory bulgotal i skwierczal zdradliwym niepokojem.Sepy leku krazyly wokol lypiac na najmniejsza oznake zmeczenie swej ofiar.Sam cisnal rece ku dolowi majac nadzieje,ze opadna beztrosko nierozerwane przez mroczna zjawe o ile nie byloby to lepsze w forme szybkiego unicestwienia niz grzaskie bagno bezdusznej egzystencji w ktorej sie znajdowal.Przezwyciezajac olowianym wysilkiem silny bol kolysal z trudem nadgarstkami jak boeing z oberwanym silnikiem opadajac w dol ku jakiejs cholernej czelusci .Zdawalo sie poza kego imaginacja,POza kontentem wszelakiej nawigacji sterownych przeczuc i wyobrazen.POtwor nie zaatakowal,Tym razem i palce poki co wyladowaly na zimnej posadzce.Rozczapierzyl je zapierajac sie o sciane.Mysl o powrocie jedna z rak ku gorze nie wydawala mu sie juz taka straszna.Ostatecznie pozostanie mu jeszce jedna dlon.Zdecyowal sie z przyczyn praktycznym poswiecic lewa reke.Sunac nia w powietrzu ku gorze poczul lekkiej zawirowanie wiatru jakby mrozny strumien przebil sie pionowo spod drzwi.Wiedzial,ze to niemozliwe lecz skolatane mysli nie pozowlily mu w tej chwili wierzyc w inna przyczyne.
Dodaj komentarz